Benjamin Jurgasz

Oto więc kartkowałem ostatnio książkę ze słownictwem i mentalnie wracałem do swojego okresu Burzy i Naporu jako ucznia angielskiego. Nagle ogarnęło mnie uczucie otrzeźwienia. Ćwiczenia, które znalazłem w książce, nie były wcale takie łatwe. Wielu z nich nie byłem w stanie rozwiązać. Było to frustrujące: w swoich wczesnych latach 20-tych mogłem godzinami ślęczeć nad tą książką – ale mój ówczesny zapał nie uchronił mnie przed zapomnieniem wielu rzeczy. Cała ta ciężka praca ...

Poczułem niejaką daremność. „To tak, jakbym musiał zaczynać od nowa” – pomyślałem sobie. Ale nie sięgnąłem jeszcze dna. Ponieważ następnie przyszło do mnie objawienie jeszcze mroczniejsze: „Jeśli chcę być ze sobą szczery, to tak naprawdę nie mam żadnej motywacji, żeby jeszcze raz przerobić taką książkę.” Odkrywałem więc w sobie ... co ... „brak ambicji”? Niegdyś chciwie chłonąłem wszystko, co miało jakikolwiek związek z językiem angielskim – niczym „gąbka”, jak to się czasem mówi. Teraz w miejscu, gdzie wcześniej była motywacja, znalazłem w sobie pustynię.

„Czy to nie straszne, że straciłem wszelkie aspiracje?” powiedziałem do siebie. „Patrzę na tę wspaniałą książkę ze słownictwem. Ale iskra sprzed 15 lat po prostu dziś już nie zapłonie. Najwyraźniej się starzeję.”

Blog «Deutsch mit Ben»

Tu wracasz do przeglądu bloga.

W międzyczasie dotarłem w książce do strony z opisami pogody – tyle, że zwroty były tak górnolotne, że można by je słyszeć tylko od meteorologa, ale na pewno nie w codziennej rozmowie. „Okej, to prawda, że nie mam zamiaru znowu zająć się tymi rzeczami” – powiedziałem do siebie. „Ale dlaczego niby miałbym to robić? Po co mi to wszystko?” Następnie napotkałem zwroty ze sportu, polityki itp. „Ale jak często ostatnio prowadzę dyskusje o polityce na tak wysokim poziomie w języku angielskim? Właściwie to nigdy.” Myślałem: „Zapomniałeś tych wszystkich słów i zwrotów tylko dlatego, że nie mogłeś ich do niczego użyć”.

 

 

Im jesteśmy starsi, tym lepiej wiemy, czego chcemy – a nasze ciało wie to na pewno!

 

Im jesteśmy starsi, tym lepiej wiemy, czego chcemy. Większa jasność w życiu to często coś, w czym starzy przodują nad młodymi. Nauka języków obcych nie jest tu wyjątkiem. Oczywiście, jako osoba ucząca się języka w wieku powyżej 40, 50 lub 60 lat, możesz w tym miejscu zaprotestować: „Niekoniecznie jest tak, że wiem lepiej, czego chcę. Po prostu nie mam czasu, żeby się tego wszystkiego nauczyć. I nie mam energii.”

 

Spojrzałbym na to nieco bardziej subtelnie. Myślę, że istnieje znacznie mniejsza przepaść między „wiedzą, czego się chce” z jednej strony, a „brakiem czasu” i „brakiem energii” z drugiej, niż możemy sobie wmawiać. Jedno nie wyklucza drugiego; w pewnym sensie chodzi tu o dwie strony tego samego medalu.

 

W trakcie naszego dorosłego życia podejmujemy jedną ważną decyzję życiową za drugą. Im dłużej trwa ta seria ważnych decyzji życiowych – innymi słowy, im jesteśmy starsi –, tym bardziej jesteśmy ustatkowani w różnych obszarach życia. Coraz wyraźniej krystalizuje się pewien styl życia. Z biegiem czasu mogła pojawić się kariera; mogą teraz być dzieci i inne zadania, które przedkładalibyśmy nad naukę słownictwa. Coraz głębiej wdaliśmy się, zaangażowaliśmy w sytuację, w której nie mamy już tyle czasu na naukę byle czego – a wylądowaliśmy w takim miejscu poprzez wiele świadomych, ale właśnie też nieświadomych ustawień.

 

Wobec faktu, że z biegiem lat coraz szybciej się męczymy, trudno byłoby nam mówić o świadomej decyzji. W końcu nie zdecydowaliśmy się być bardziej zmęczeni, prawda? Tak, to prawda. Ale jeśli ciało i umysł nie mają już energii, by uczyć się kto wie ilu nieistotnych słówek w kto wie ilu językach, to powiedziałbym, że organizm postawił na swoim. Organizm praktykuje mądre samoograniczenie. Coraz lepiej wie, którą niszę musi wypełnić; coraz lepiej wie, czego chce.

 

Zanim jeszcze bardziej odpłynę w kontemplacje duchowe, chciałbym streścić ten argument w następujący sposób: Oczywiście możemy patrzeć wstecz i romantyzować nasze wczesne lata w nauce języka – naszą „młodość ucznia językowego”. Możemy dalej opowiadać sobie historię o „gąbce”, która wszystkie słówka bez większego wysiłku ot tak „wchłaniała”. Możemy melancholijnie opłakiwać czasy, gdy mieliśmy jeszcze tyle czasu na naukę języków. Ale w końcu jest też sporo racji w stwierdzeniu, że dopóki byliśmy młodzi i naiwni, marnowaliśmy niewiarygodną liczbę godzin na przyswajanie dużej ilości słownictwa, które w późniejszym życiu nigdy nie było nam już potrzebne. Z drugiej strony, im jestem starsza jako osoba ucząca się języka, tym rozsądniej zarządzam swoimi zasobami.

 

 

Inteligencja krystaliczna a inteligencja płynna

 

„Styl życia krystalizuje się”, powyżej napisałem. „Krystalizować” – to trafne określenie. W psychologii rozróżnia się inteligencję płynną i skrystalizowaną. Inteligencję płynną można również nazwać „surową”. Chodzi o receptywność, zdolność szybkiego przyswajania informacji, bystrość umysłu. W nauce języków obcych inteligencja surowa odgrywa decydującą rolę w tym, jak sprawnie łapiemy nowe struktury gramatyczne. Wpływa na to, jak gładko jesteśmy w stanie nowe słownictwo śluzować drogą pamięci krótkotrwałej do naszej pamięci długotrwałej. Ten rodzaj bystrości, który nazywamy płynną inteligencją, jest przede wszystkim cnotą młodości. To właśnie utratę płynności opłakujemy, gdy czasem mówimy o tym, że z wiekiem w głowie kostniejemy.

 

Ale jest jeszcze inteligencja krystaliczna. Jest ona nieco zbliżona do tego, co rozumiemy przez doświadczenie życiowe. Moglibyśmy po prostu przypisać starszym spośród nas „mądrość” i pozostać przy tym słowie, ale uważam, że metafora kryształu trafia w sedno. To, co już się skrystalizowało – stwardniało, stało się bardziej nieugięte i „mniej podatne na wpływy”. Ale też nabrało wyrazistszych, charakterystycznych, ostrych konturów. Wreszcie, kryształy – takie jak kryształy lodu, które zimą tworzą się na naszych oknach – zadziwiają nas swoim niepowtarzalnym pięknem. Nie chcę nadwerężyć analogii – ale myślę tu od razu o umyśle ucznia języka dojrzałego, który nie ma już 18 lat.

 

 

Nie potrzebujemy już spektaklu

 

Gra i zabawa są ważne – i do pewnego stopnia również kluczowe w nauce języka, bez wątpienia. Samo posiadanie solidnego planu, że „zamierzam nauczyć się niemieckiego do końca przyszłego roku”, nie wystarczy, aby zmotywować nas na dłuższą metę. Czynności, które wykonujemy, muszą same w sobie czynić nam frajdę. Do pewnego stopnia lekcje niemieckiego, czytanie w języku obcym, a nawet nauka gramatyki muszą stać się celem samym w sobie – czymś, co poniekąd lubilibyśmy robić nawet wtedy, gdyby wielki, wysunięty w daleką przyszłość cel, jakim jest osiągnięcie płynności pewnego dnia lub uzyskanie certyfikatu B2, nie istniał.

 

Ale – oczywiście mamy tu też pewne „ale”. To nie działa bez dyscypliny. Ten, kto jest zbyt skoncentrowany na natychmiastowej satysfakcji, nie zajdzie daleko w nauce bardzo złożonej, wymagającej wielu praktyki umiejętności, jaką jest język obcy. Oczywiście, pracując z lektorem niemieckiego, powinieneś od czasu do czasu przyjrzeć się krytycznym okiem, czy lekcje nadal są przyjemne i przydatne – z drugiej strony też nie powinieneś oczekiwać nie wiadomo jakich hedonistycznych fajerwerków z każdych zajęć.

 

Podobnie jest z nauką samodzielną. Kiedy sam uczę się języków, czasami określam niektóre czynności związane z nauką jako „zło konieczne”. Inne czynności z kolei stanowią „nagrodę”, ponieważ po wykonanej poprzednio pracy przebiegają teraz bezboleśnie i lżej. Dają mi możliwość cieszenia się moimi coraz lepszymi umiejętnościami językowymi. Taką nagrodą może być na przykład ponowne przeczytanie interesującego tekstu, do którego wyszukałem już całe potrzebne słownictwo i zapisałem na marginesie. Uwielbiam uczucie płynięcia bezwysiłkowo przez obcojęzyczny tekst, w świadomości, że jeszcze niedawno taki przepływ byłby nie do pomyślenia.

 

Nie chcę uczestniczyć w rozpowszechnianiu plotki, że dzisiejsi „młodzi ludzie” – pokolenie Z, jak się czasem mówi – są leniwi lub uzależnieni od intensywnych bodźców. Myślę, że jest to raczej ogólna kwestia starzenia się, która zawsze dotykała wszystkich pokoleń: Im jesteśmy starsi, tym mniej dajemy zbić się z tropu trudniejszym i nudniejszym momentom w procesie nauki języka. Mamy większą tolerancję na to, że nauka raz na jakiś czas nie jest tak przyjemna jak zwykle. Starszy uczeń przynosi ze sobą niezbędną cierpliwość.

 

 

Szklane sufity u uczniów młodszych

 

Dla młodszych uczniów istnieją w nauce języków obcych swoiste „szklane sufity”. Czasami „droga w górę”, dalszy postęp, jest poniekąd zablokowany. Na określonym etapie staje się trudno dla młodego ucznia zbudować bogatsze słownictwo lub nauczyć się bardziej złożonych zwrotów dlatego, że brakuje mu dotychczas doświadczenia i wiedzy. Chodzi tu o doświadczenie i wiedzę w obszarach wykraczających poza sam język obcy – doświadczenie życiowe i wiedzę o świecie.

 

Szklany sufit wynika na przykład z faktu, że nie są jeszcze zbytnio rozwinięte kompetencje w języku ojczystym. Młoda osoba, która „nie widziała jeszcze zbyt wiele” w swoim języku ojczystym, nie będzie w stanie wyjść poza ten swój ograniczony repertuar w języku obcym. Wiedza i doświadczenie w języku ojczystym wytaczają, przynajmniej do pewnego stopnia, strefę potencjalnego rozwoju w języku obcym. Zarysowują „z góry” kontury tego, co jest możliwe w danym momencie. Oczywiście nie jest to wina młodego ucznia – po prostu jest jeszcze „zielony”.

 

Poza językiem ojczystym istnieją jeszcze inne obszary, w których mogą pojawić się szklane sufity – w różnych dziedzinach „wiedzy o świecie”. Jeśli chcesz nauczyć 15-latka zaawansowanego słownictwa niemieckiego biznesowego lub niemieckiego dla prawników, na ogół masz marne szanse – po prostu dlatego, że wiele istotnych koncepcji jest nastolatkom nieznanych. Zazwyczaj nie musieli jeszcze zarabiać pieniędzy, prowadzić interesów lub pracować w firmie – co sprawia, że język biznesowy jest dla nich niezrozumiałym oraz nieciekawym kodem, nawet kiedy jest omawiany w języku ojczystym. Sytuacja wygląda inaczej w przypadku osób uczących się języka w średnim lub późnym wieku dorosłym.

 

Starsi uczniowie na przestrzeni dekad zetknęli się z najróżniejszymi dziedzinami wiedzy. Z reguły nawet dysponują w określonych obszarach rozbudowaną wiedzą specjalistyczną. Polski prawnik uczy się „niemieckiego dla prawników” dziesięć razy szybciej niż młoda osoba, nawet jeśli ma już 40 lub 50 lat.

 

 

Czy dzieci naprawdę uczą się języka szybciej?

 

Powszechnie uważa się, że dzieci uczą się języka znacznie szybciej niż dorośli. Ale co, jeśli spojrzymy na liczbę lat potrzebnych do osiągnięcia wysokiego poziomu w języku? Wtedy teoria, że uczeń-dziecko ma przewagę, jest po prostu błędna.

 

Policzmy sobie. Obecna psychologia dziecięca jest zgodna co do tego, że nawet w łonie matki dzieci się poniekąd orientują, co dzieje się „na zewnątrz”. Istnieją badania, które sugerują, że zarodki/płody zaczynają uczyć się języka ojczystego już w czasie ciąży. Oczywiście nie może tu jeszcze chodzić o to, że płód opanowuje różnicę między Nominativem a Akkusativem lub dokonuje podobnych genialnych wyczynów. Natomiast kiedy w trakcie ciąży matka mówi – kiedy wprawia w ruch swój aparat mowy –, w jej ciele wyzwalane są wibracje, które z pewnością docierają również do płodu. Wydaje się, że nawet zanim dziecko się urodzi, rozwija intymny związek z melodią swojego języka ojczystego.

 

Jak dorosły uczeń porówna się z nowonarodzonym dzieckiem – jeśli zapyta: „Kto uczy się szybciej?” – to powinien być fair wobec siebie. Uczeń-językowy-w-pampersach już przez 9 miesięcy „chodził na zajęcia,” ciągle towarszysząc mamie i jej wibrującemu aparacie mowy. To należy wliczyć. I co więcej: Choć różne procesy uczenia się dziecka są cudem natury i słusznie nas zadziwiają, to jednak niemowlakowi daleko jeszcze do poziomu C2, ba, nie zdałby nawet certyfikatu A1!

 

Pomyślmy dalej. Co z 3-latkiem, 5-latkiem, 7-latkiem? Dziecko w pierwszej klasie powinno już być w stanie zdać certyfikat A1 w swoim ojczystym języku (jeśli pominiemy część pisemną). Całkiem nieźle. Ale faktem jest, że pierwszoklasista ma już za sobą 7 lat (plus 9 miesięcy ciąży) nauki języka ojczystego, w stałym towarzystwie często dosyć pomocnych, wpatrzonych w ucznia i do tego jeszcze gadatliwych native speakerów – jego rodziców. I jeszcze raz: mówię tu o poziomie A1! Bo zanim dziecko będzie w stanie poradzić sobie z egzaminem na certyfikat C1 w języku ojczystym, minie co najmniej kolejne 8–9 lat. To znaczy, w najlepszym przypadku. Ponieważ jest tak, jak często mówię swoim uczniom, aby ich uspokoić: Wielu native speakerów – nawet dorosłych – miałoby poważne problemy ze zdaniem certyfikatu niemieckiego na poziomie C1 lub C2. Czasami twierdzi się, że poziom C2 odpowiada kompetencjom native speakera. Ale w rzeczywistości jest to raczej kompetencja native speakera, który jest dość utalentowany językowo, doświadczony językowo i ogólnie dobrze wykształcony.

 

Załóżmy teraz, że rozmawiam z Polakiem, który ma ambicję uczyć się niemieckiego jako języka obcego. Wyobraźmy sobie, że przedstawiam temu polskiemu uczniowi typowy rozwój językowy dziecka dorastającego otoczonego językiem niemieckim, tak jak zrobiłem to w poprzednim akapicie – i kończę słowami: „Więc Ty też nie powinieneś się stresować, Krzysiek – tak jak niemieckie dziecko. Ułóż swoje plany tak, żebyś mógł zdać certyfikat A1 za 7 lat”. Uczeń patrzyłby na mnie szeroko otwartymi oczami. Liczył raczej z 6 miesiącami. A za 2 lata myślał już o osiągnięciu poziomu C. Takie bardzo ambitne plany są standardem dla dorosłych uczniów, których poznaję w Polsce. Czasem ludzie mówią, że fajnie by było, gdyby potrafili uczyć się języka „tak szybko i bez wysiłku jak dziecko”. W rzeczywistości jest tak, że oczekujemy od siebie wiele więcej. Wymagamy od siebie, żeby nauczyć się języka znacznie szybciej niż dziecko. Myślę, że powinniśmy być dla siebie trochę milsi.

 

 

Pamięć uszlachetniona

 

Poligloci często stosują bardzo wymyślne techniki do zapamiętywania słów. Wskazują na przykład, że tym lepiej zapamiętujemy nowe słowa i konstrukcje, im silniejsza jest ich sieć skojarzeń w naszej pamięci. Pomaga nam w zapamiętywaniu wszystko, co nadaje słowom sens i znaczenie. Idealnie jest, jak słowo „bierze nas na wspomnienia”.

 

Obsługujemy się językiem, aby wyrażać różne koncepcje. Przy tym można powiedzieć, że każda koncepcja ma swoje „ulubione” słowa – to znaczy słowa, które są nader często przywoływane w próbie przekazania tej koncepcji. Jeśli określona koncepcja jest nam już dobrze znana, bo często nas już nurtowała w życiu i często już omawialiśmy ją w swoim języku ojczystym, wtedy pokrewne tej koncepcji słowa mają dla nas głębsze znaczenie – posiadają duszę. Jeśli kiedyś już zgłębiliśmy daną ideę w myślach czy rozmowie w języku ojczystym, wówczas powiązane z tą ideą słowa w języku obcym łatwiej utrwalimy.

 

Im starszy jest uczeń, tym bardziej zna się na rzeczach tego świata – jest „światowy” – i tym bardziej jest też doświadczony w obchodzeniu z językami (tym ojczystym i tymi obcymi). A im więcej doświadczenia nabył w tych różnych obszarach, tym więcej „punktów dokowania” znajduje się w jego pamięci – miejsca, do których nowe słowo, docierające do jego ucha, może się podłączyć.

 

Weźmy jako przykład niemieckie słowa, które mają coś wspólnego z psychologią. Komu łatwiej będzie zapamiętać takie słowa? Ludziom, którzy przeprowadzili już niejedną dogłębną rozmowę o sobie i innych ludziach na przestrzeni lat. Osobom, które przeżyły już jeden lub więcej kryzysów życiowych – które potem się zatrzymały i pomyślały o tych przeżyciach na „sposób psychologiczny”. Osobom, które być może chodziły już na psychoterapię lub przeczytały książkę na temat psychologiczny.

 

Jest trochę prawdy w tezie, że młodzi ludzie potrafią chłonąć nowe treści „jak gąbka”. Nie chcę temu zaprzeczać – z jednej strony. Z drugiej strony istnieje też zjawisko polegające na tym, że pewne słowa, zwroty i koncepcje po młodych ludziach po prostu „spływają”. Zdarza się, że gdy młodzi ludzie usłyszą jakieś określone słowo, to słowo im się z niczym nie kojarzy. Pamięć semantyczna – pamięć, która przechowuje znaczenia i zestawia je ze sobą w połączenia – jest zwykle szersza, bogatsza, bardziej zagęszczona i uszlachetniona, im więcej na karku mamy lat.

Niedawno natknąłem się w czeluściach mojego regału na książkę z ćwiczeniami ze słownictwa angielskiego. Powróciły wspomnienia: swego czasu bardzo gorliwie pracowałem z tą książką – wieki temu, może z 15 lat. Miałem wtedy 20 lat i przygotowywałem się do studiów amerykanistycznych. Benjamin, „młody adept języka”, w tamtych czasach był wręcz zachwycony tą książką: atrakcyjny layout, przejrzysta struktura i nacisk na kolokacje, a nie pojedyncze słowa – wszystko to, czego wtedy nie znałem ze staromodnych podręczników używanych w szkole.

Jednym z atutów ucznia językowego dorosłego jest wyższa inteligencja krystaliczna.
14 stycznia 2025

Czy jestem już za stary, żeby się nauczyć języka?

Obojętnie, czy masz lat 25 czy 55 podejrzenie, że jesteś już za stary do nauki języka, może Cię dopaść w każdym wieku. Czas rozbroić ten mit, że należy być dzieckiem, aby nauka przebiegała pomyślnie. Możliwe, że przeceniamy to, do czego w nauce zdolne są dzieci. Poza tym pomijamy często kwestię, jakie są atuty ucznia dorosłego, starszego”.

Kontakt

 

Benjamin Jurgasz
+48 516 716 656

kontakt@benjaminjurgasz.pl